Czerwona Kropla
W karczmie Agila panował nadzwyczajny natłok. Z powodu ciągnącego się Halloween ludzie szukali ucieczki od zmartwień w piwnych kuflach, czerwonych fontannach z beczek i kieliszkach, których trunek był przezroczysty niczym samo szkło tejże lampki.- Agiiil! Piiiiiwaaa! – krzyczał bardziej podpity jegomość.
- Już się niesie! – Agil pstryknął palcami i wskazał jednej z kelnerek krzyczącego osobnika.
Wieloletni już właściciel karczmy zdążył przyzwyczaić się do nieprzerwanego hałasu. Chociaż nieobeznanego człowieka wprowadziłby on w szał, dla niego dźwięk lanego alkoholu i wymiany wyzwisk był niczym poezja.
Nie zmieniało to faktu, że kolejna godzina pracy powoli odbierała mu siły. Miał ochotę powędrować do łóżka, lecz obowiązek karczmarza był dla niego ważniejszy od samopoczucia.
„Nie zawiodę swoich klientów” – pomyślał.
Znał ich jak własną rodzinę. Chociaż w tawernie od czasu do czasu pojawiały się nowe twarze, to większość ludzi była stałymi gośćmi. Znał ich imiona, charakter, historię. Każdego z osobna traktował jak własne dziecko, chociaż przy większości będących tu osiłków był niczym mrówka.
Dlatego każdy jego dzień był niczym spotkanie rodzinne.
- Uuu.. świeci się - rzekł człowiek postury niedźwiedzia i słownictwie dorównującemu małpie.
Agil z odpowiedniej odległości odruchowo podsłuchiwał rozmowę trzech przyjaciół. Oczywiście ich stan nie wskazywał na to, by mieli powiedzieć coś mądrego. Mimo to wyobrażał sobie, że słucha trzech swoich synów kłócących się o zabawkę.
- Co? Piwo? – odpowiedział mu nieco mniej umięśniony, lecz wysokości drzewa kompan. – Może i jest to złoty trunek, ale jakoś pije go od wielu lat i nigdy nie widziałem, by zaczął świecić!
- Piwo i pierścień to nie to samo. Jedno i drugie możesz być złote, ale piwa na bazarze nie sprzedasz! – dopowiedział trzeci, niższy i w okularach. Jego mimika wskazywała, że tej nocy wypił najmniej.
- Nie, nie piwo! – odburknął niedźwiedź. – Za oknem! Za oknem się świeci!
- Hyc! – zaczął drzewo od czkawki. – Już jest ranek?
- Niemożliwe, dopiero co księżyce wzesz.. – odrzekł okularnik przechylając głowę w kierunku okna. – Co jest kurwa? – jego ton stwardniał.
Szczęka trzeciego rozchyliła się, jakby została złamana, a jego oczy rozwarły się do granic. Patrzył na wielką kolumnę światła, która przecinała granicę chmur. Odwrócił wzrok nieco w lewo, gdzie ujrzał kolejną. Następnie w prawą, a później przyjrzał się dalej horyzontom.
Naliczył ich całe sześć.
- Coo.. Pan mądry się mylił i jednak mamy już dzień? – odparł sarkastycznie drugi z przyjaciół.
- Nie, kurwa! To nie słońce!
- W takim razie co?
-Latarn.. kolumn.. chuj wie!
Drugi podszedł do okna i ujarzmiając swój stępiony alkoholem wzrok spojrzał się w dal. Zajęło mu dłużej, niż jego przyjacielowi, ale w końcu doliczył dwunastu słupów.
- A nie mówiłem?! Świeci się! – odkrzyknął niedźwiedź.
- Od kiedy to słońce wychodzi z ziemi? – kompan wysokości drzewa wytrzeźwiał w mgnieniu oka.
Kiedy Agil ujrzał, że inni goście także spoglądają zza okna, sam się tym zainteresował. Podszedł do najbliższego, a za nim jeszcze kolejni robili to samo.
W karczmie przycichło. Zapanowały szmery dając koniec krzykom. Goście rozmawiali w swoich kręgach między sobą, co niektórzy nawet odstawili swoje kufle.
- To nie wygląda dobrze.. – zaszeptał pod nosem Agil.
Tak jak reszta nie miał pojęcia o przyczynie dziwnych słupów światła. Odruchowo dzięki uczonej przez wielu lat przezorności udał się za ladę i wyciągnął spod niej prosty topór.
Komentarze dobiegały z każdego kąta karczmy.
- Król wzmacnia barierę?
- Słońce przestało działać?
- Bogowie schodzą!
- Księżyce spadły?
- O kurwa.
Część ze zgromadzonych wyszła przed tawernę przyjrzeć się bliżej, a kilku innych udało się do domu. W międzyczasie nawet kelnerki przestały pracować i dołączyły do gości lub do rozmowy między sobą.
Czas na chwilę spowolnił. Chociaż minęło dobrych parę minut, to Agilowi wydawało się, że co najmniej godzina.
Sytuacja nie zmieniała się, a pozorność właściciela przybytku dawała się mu coraz bardziej we znaki.
- Karczma zamknięta! – krzyknął najgłośniej jak potrafił. – Wszyscy do domu, teraz!
Nikt nie reagował, chociaż wszyscy słyszeli.
Słowo nie zadziałało, także Agil przeszedł do metod fizycznych. Podchodził po kolei do każdego z gości i każdego próbował wytargać poza tawernę. Czasami mu się udawało, lecz większość próba skończyła się fiaskiem.
„Tu nie jest bezpiecznie” – przechodził mu bez przerwy przez głowę.
Mało kto wliczając Agila spodziewał się, że zaraz wydarzy się tragedia. Większość była niemal pewna, że pod barierą jest całkowicie bezpiecznie. Agil jednak żył na tym świecie wystarczająco długo. Tak jak nauczył się, by nie ufać podpitym gościom, tak samo zamieniło się to w nieufność do każdej, nadzwyczajnej sytuacji.
Próby właściciela karczmy skończyły się, gdy ten zdał sobie sprawę, że jest już za późno. Huk, który został po chwili uzupełniony drugim połączonym z drżeniem ziemi, był znakiem, że czas dobiegł końca.
- Patrzcie! Koguty wyszły na zewnątrz! A to oznacza, że jest ranek! – powiedział w tle niedźwiedź.
- To nie koguty.. – rzekli okularnik i Agil.
Parę metrów przed drzwiami rzeczywistość zaczęła się uginać w punkcie. Dla kilku był to znak, że czas położyć się do łóżka. Dla tych jednak, którzy znali swoje limity, był to omen.
Omen, że już nigdy więcej nie napiją się w tej karczmie.
- Kurwa mać! – krzyknął ktoś z bólu przed wejściem. Kawałek jego dłoni wleciał do środka przez okno niszcząc szybę. – Wypierdalaj ty jebana poczw..
Gdyby miast wielkiej wyrwy miał wciąż usta, dokończyłby „poczwaro”.
Reakcje tłumu były różne. Począwszy od strachu, przez zaciekawienie i nieliczne śmiechy, aż po przeważające chwytania za broń.
Agil zaliczał się do tej ostatnie grupy.
- Służ mi dobrze – szepnął patrząc na topór.
Ruszył przed siebie w kierunku drzwi. Miał zamiar wyjść na zewnątrz zmierzyć się z „poczwarą”. Lecz gdy ujrzał za oknem, za poczwara to tak naprawdę poczwary w liczbie tuzin, zmienił swój zamiar.
Jego zmianę idei przyśpieszyły pojawiające się na oknach czerwone ślady. Cofnął się wpierw o krok, a z każdym kolejnym „kogutem” robił kolejny.
„Za późno, za późno kurwa” – mówił gniewnie w myślach.
Nie był tchórzem, lecz nie był też głupcem. W tym momencie stwory miały już liczebną przewagę nad gośćmi, a ucichające dźwięki bólu z dworu sygnalizowały, że zaraz ruszą dalej.
Zebrani w karczmie sterczeli jak pale. Kilku miało już swoje bronie, a kilku takowe porzuciło wylatując przez okna z przeciwnej strony. I tak zostawiali miecze w środku, tak zostawiali swoje głowy na zewnątrz.
Agil rozejrzał się i widział, że kolor szyb zmienił się z tego wódki na wina. Niektóre fragmenty podłogi przybrały także kolor piwa, lecz były to tylko nierówne i szybko wysychające ślady.
- Co to do chuja jest? – mówił mięsisty, stary nawet jak na swoją rasę krasnolud.
- Na pewno nie alkoholowe halucynacje.. – odrzekł mu elfi kompan.
Nie mylił się wcale.
Nawet najbardziej spijaczony mózg nie potrafiłby sobie wyobrazić kreatur przebywających jeszcze na zewnątrz. Elf dostrzegł coś rzeczywiście twarzy koguta, lecz z dziobem wyższym niż reszta głowy. Na dodatek miast kurzych odnóży stwory miały nogi niczym wilkołaki. By tego było mało posiadały humanoidalną budowę ciała i chociaż zgarbioną, to wcale nie kogucą. Komplet uzupełniała para ramion, a raczej wielkich ostrzy.
- Czytałeś o tym kiedyś? – zapytał krasnolud.
- Mhm.. w bajkach dla niegrzecznych dzieci – odrzekł mu elf.
- Da się to zajebać?
- Według tych opowieści pięciu chłopa wystarczy.. na jedną.
„Bez szans” – skomentował w głowie Agil.
Karczmarz ponownie skupił swój wzrok na zebranych. Wielu nie zmieniło pozycji, lecz na każdej twarzy była wątpliwość.
Wątpliwość, czy jeszcze kiedyś napiją się piwa.
Przekierował swój wzrok na zaplecze. Widział tam swoje kelnerki, które przez lata pomagały mu utrzymywać przybytek w całości i nieharmonijnej organizacji. Było ich zaledwie parę, z czego kilka płakało a inne siedziało skulone w kącie.
„Nie pozwolę.. nie pozwolę nikomu” – przeszło mu przez głowę.
Przezorność miała przydać mu się po raz kolejny.
Pobiegł do tylnego pomieszczenia, wbił topór w jedną z desek i pewnym ruchem odczepił ją od reszty. Z kilkoma następnymi zrobił to samo, po czym mu i jego pracownicom ukazał się mały tunel.
- Wchodźcie, szybko – powiedział do służących, po czym wrócił do głównej hali. – Wszyscy, cisza! – krzyknął. – Na zapleczu jest tunel poza karczmę. Nie jest on szeroki, ale jak się pośpieszycie, to uciekniecie wszyscy!
„To jest moja karczma, to są moi goście.. to jest moja rodzina!” – wykrzykiwał w myślach.
Biegiem dostał się do drzwi wejściowych, przed którymi stanął z toporem w pozycji bojowej oddalony o metr. Nie było nawet co próbować bronić spróchniałych drzwi, lecz spodziewał się, że kreatury wyczują najsłabszy punkt i wpierw wejdą przez nie.
Stał przez parę sekund, lecz nie słyszał ani rozmów ani kroków. Odwrócił głowę i ujrzał niemalże wszystkich gości z poważnymi minami i z oczami skierowanego na niego.
- Nie słyszeliście? Wypierdalać póki jest czas!
Kolejne parę chwil było tak samo bezgłośnych. Ciszę przerwał opancerzony i niosący dwa razy większy topór od tego Agila mięśniak, którego broda wskazywała na jego wkraczanie w starość.
- Patrz tam – wskazał karczmarzowi ręka zaplecze.
Agil posłuchał komendy. Ujrzał, jak dopiero trzecia z jego pracownic wchodzi do przesmyku. Był on zbyt mały i wąski, by w jakikolwiek sposób przyśpieszyć ten proces. Wiedział o tym od początku, lecz nie dopuszczał tego do myśli.
Co z teg..
- Co z tego? Nie ma szansy, by udało nam się wszystkim uciec! Poza tym większość z nas nawet się tam nie zmieści!
- Musicie spróbować..
- Nie.. i tak nie damy rady. Jedynie co młodsi powinni się tam udać.
„Młodsi?” – przeszło Agilowi przez głowę.
Uświadomił sobie znaczenie słów rozmówcy, gdy spojrzał w ciemny kąt budynku, pod którym przebywało paru nastolatków. Każdy z nich chociaż uzbrojony siedział z przerażeniem na twarzy. Obrócił się jeszcze kilka razy i ujrzał takich więcej. Ludzi, elfów, krasnoludów czy przedstawicieli innych ras. Każdy młodszy reagował tak samo.
Bo chociaż w karczmie przeważali weterani podróży albo miasto dorośli, to przychodziło tu również młode pokolenie, które dopiero co przyzwyczajało się do smaku alkoholu. Każdy pełen nadziei na przyszłość oblaną w zwierzęcych futrach lub złotych monetach.
- Co z tego?! Wszyscy, wszyscy bez wyjątku musicie uciekać. Nie ważny jest wasz wiek. Jako właściciel tej karczmy nakazuje wam brać nogi w zapas i wypierdalać, albo..
- Albo co? – zapytał będący w kwiecie życia miecznik wychodząc przed tłum. – Podniesiesz ceny piwa?
Każdy, kto już wcześniej przywdział broń nie powstrzymał się od śmiechu. Wielu z tych, którzy na początku tkwili pod stołami i plamili moczem podłogę, zdążyło już spod nich wyjść. Strachliwi napili się zapewne ostatni raz w swoim życiu wina. Myślący o uciecze myśleli teraz o splamieniu swoich ostrzy. Modlący się odrzucili błaganie bogów, lecz teraz błagali śmierć o równe żniwa.
„Chyba nie są aż tak pijani?” – zapytał się retorycznie Agil. Nie zauważył nawet momentu, w którym cała, karczmianahałastra utworzyła zbrojny szereg.
- Nie mogę pozwolić, aby moi goście musieli mi pomagać.
„Nie mogę pozwolić, aby moje dzieci ucierpiały”
- Nie możemy pozwolić, aby nasz karczmarz pracował sam!
„Nie możemy pozwolić, aby nasz ojciec walczył sam”
W międzyczas paru z weteranów prowadziło już dzieci do tunelu. Było ich za dużo, a ich przetrwanie zależało od kupionego czasu.
Z zewnątrz dobiegł ostatni pisk, a zaraz po nim dobitny dźwięk watahy wąchającej zdobycz.
Muskularny starzec pewnym krokiem podszedł do Agila i złapał go za ramię.
- Większość życia spędziliśmy w tej karczmie. Stała się ona dla nas domem ważniejszym od naszych własnych. Jaki mężczyzna porzuciłby własny dom?
- Najwyraźniej taki o zdrowym rozsądku..
- Haha! Więc my się do takich nie zaliczamy!
Złapał za topór Agila i podniósł go wraz jego ręką do góry.
- Czyń honory – rzekł dalej, po czym wrócił do uzbrojonego szeregu.
Agil stał z uniesioną bronią przez parę sekund nie wiedząc, co powiedzieć. Jednego jednak był pewien.
„Nie mogłem wybrać sobie lepszych klientów” – pomyślał.
Za oknem pojawiła się koguca twarz, następnie ze drzwi dobiegł dźwięk drapania. W paręnaście sekund dzikie wycie okrążyło całą karczmę.
„Nie ma już czasu”
- Pijacy! – krzyknął Agil dodatkowo podnosząc topór. –Fani złotego piwa, koneserzy win albo wielbiciele wódki czy fanatycy innych trunków! Wiem, że większość z was jest zbyt schlana, żeby w ogóle wiedziała, co się tutaj odpierdala! Ale skoro nigdy nie byliście na tyle mądrzy, by odstawić kufle.. – podszedł do najbliżej beczki, po czym toporem uciął korek - ..to nie ma powodu, by teraz to zmieniać!
Sięgnął po najbliższy kufel i nalał do niego cieknącego trunku.
- Nie pozwolę, aby ktoś wyszedł z mojej karczmy trzeźwy! – kontynuował. – Każdy, kto udaje się teraz ze mną do krainy miodem i winem płynącej.. – jednym ruchem wypił zawartość. – Kufle i topory w dłoń!
Z każdego kąta karczmy dobiegł najpierw dźwięk żołnierskiej aprobaty, który przeistoczył się następnie w ton lanego alkoholu, a skończył się na tupocie stóp i rytmie upadających pojemników.
Agil z żądzą czerwone płynu miną obrócił się w stronę w drzwi, które zostały po chwili wyważone przez jednego ze stworów.
„Dziękuje” – pomyślał.
- Guuaaah! – krzyknął dziko Agil, a zaraz za nim reszta wojowników.
W tle można było usłyszeć także inne okrzyki.
- Rzeeeeź!
- Napierdalać chłopcy, napierdalać!
- Chwała alkoholowi!
- Nienawidzę kogutów!
- Niech moje ciało utonie w czerwieni!
- Za króla, za Rotae’h!
- Za karczmę, za Agila!
Zdołali odeprzeć wdarcie przez drzwi, lecz co chwilę kolejne bestie dostawały się przez okna albo wyważały ściany. W momencie, gdy połowa z wojów była już martwa, ostatni młodziak zdołał przecisnąć się przez tunel zamykając uwcześnię drzwi na zaplecze.
Ostatni z przetrwałych cofnęli się za piętro, a później na dach, który zaczął się z czasem walić się pod ich nogami. Cała tawerna zasypała się ciałami niegdysiejszych jej gości oraz wrogich kreatur. Wszędzie znajdowały się czerwone ślady – krwi albo juchy.
Gdy nadszedł świt, nikt opróczAgila nie był już żywy. Właściciel upadłej karczmy zabił ostatniego demona ciosem przez głowę, lecz ten wbił mu swoje ostrze w brzuch rozcinając organy. Upadając ujrzał, jak ostatnie ściany upadają.
Pozostał na ostatnim skrawku dachu podtrzymywanego przez kolumnę. Leżąc ujrzał kawałek mebla wystającego z desek. Początkowo nie rozumiał, lecz po chwili sobie przypomniał.
„No tak..” – pomyślał podczołgując się do wbitego w sufit krzesła, którego nogi wciąż pod nim pozostały.
Jedynie oparcie wystawało ponad linię dachu. Ostatnimi siłami podparł na nim swoje plecy. Przypomniał sobie o młodych, których dziś życie zostało uratowane, oraz o tych, dzięki którym mógł dziś umrzeć w wygodnej pozycji.
- Heh – powiedział sam do siebie. – Jeśli spotkamy się kiedyś w zaświatach.. macie ode mnie zniżkę.
Ostatnim czym poczuł, była czerwona kropla spływająca do jego ust.
Na cześć Agila – karczmarza umarłego podczas pogromu Rotaeh’skiego. Karczmarza, który jako pierwszy podał rękę oraz kufel piwa wybrańcom. Karczmarza, którego serce było tak czyste jak spirytus.
Obyś odnalazł swoją krainę piwem i winem płynącą.